28 stycznia w liturgii wspominamy św. Tomasza z Akwinu prezbitera i doktora kościoła.
"(..)Mistrz Jan Niemiec wziął go ze sobą do Paryża, stamtąd zaś wysłał do Kolonii, gdzie wykładał głośny brat Albert.
Jego wykłady bardzo cieszyły brata Tomasza, zawsze bowiem pragnął znaleźć człowieka, który by mu otworzył głębiny wiedzy. Nastawiony na zdobywanie wiedzy, przykładał się pilnie do nauki i modlitwy i stał się dziwnie małomówny. Przez długi czas był podobny do niemowy, żaden z kolegów nie spostrzegł jego mądrości, toteż zwykli go nazywać niemym wołem.
Podobno mistrz Albert powiedział o nim w duchu proroczym: „Nazywamy go niemym wołem, ale on jeszcze przez swoją naukę tak zaryczy, że usłyszy go cały świat”.
Jego pobożność
Modlitwa jego była nadzwyczaj pobożna. Przystępował do Boga z taką wolnością, jakby ciężar ciała w niczym mu nie przeszkadzał. Przymuszał ciało, aby było poddane rozumowi i nigdy nie powodowało poruszeń rozumowi przeciwnych. Miał szczególną cześć dla świętego sakramentu ołtarza, który tym pobożniej (dzięki łasce Bożej) sprawował, im głębiej Bóg pozwolił mu o Nim pisać.
Codziennie odprawiał mszę, chyba że przeszkodziła mu choroba, drugiej zaś wysłuchiwał, przy czym często do niej służył. Często zaś podczas mszy porywała go tak wielka pobożność, że cały zalewał się łzami – do tego stopnia był zanurzony w pobożności i otwierał się na Boże dary.
Kazania mistrza Tomasza
Kazania tak mówił, żeby lud mógł z nich skorzystać. Unikał mówienia tylko dla zaspokojenia ciekawości, nie stosował podziałów ani uczonych wywodów. To, czego uczył słowem, wypełniał czynem. Lud słuchał go z szacunkiem, tak jakby jego słowa pochodziły od Boga. Mistrz Tomasz dziwił się też niezmiernie, że ktoś, a zwłaszcza zakonnicy, może rozmawiać o czym innym niż o Bogu lub rzeczach służących zbudowaniu dusz.
„Dobrze napisałeś o Mnie, Tomaszu!”
Brat Jakub z Caserty, zakrystian, mąż pobożny, pracowity i cnotliwy, który podczas nocnych czuwań miał również inne cudowne widzenia, widział wielokrotnie błogosławionego Tomasza, jak w nocy wychodził ze swojej pracowni do kościoła, a kiedy dzwoniono na jutrznię, szybko wracał, tak żeby go nikt nie zauważył.
Pewnego razu, z ciekawości, przyszedł ukradkiem do kaplicy św. Mikołaja, gdzie brat Tomasz był pogrążony w modlitwie, i zobaczył go, jak unosił się w powietrzu na dwa łokcie. Zdumiony usłyszał od strony krucyfiksu, przed którym błogosławiony doktor się modlił: „Dobrze napisałeś o Mnie, Tomaszu! Jakiej nagrody oczekujesz ode Mnie za swój trud?” Ten odpowiedział: „Panie, tylko Ciebie!”
A właśnie wówczas pisał trzecią część Summy — o męce i zmartwychwstaniu Chrystusa. Potem już niewiele napisał, ze względu na wspaniałości, jakie mu Bóg cudownie objawił. Był to bowiem znak, że kończy się jego dzieło pisarskie, a Pan pragnie mu się już odwdzięczyć swoją nagrodą.
Dlaczego przerwał pracę pisarską?
Będąc wraz z sekretarzem i innymi braćmi w zamku św. Seweryna, u swej siostry, wpadł na dłuższy czas w ekstazę i oderwanie od zmysłów. Zaniepokojona tym siostra pyta sekretarza, co by to było. Ten odpowiedział: „Często duch go porywa, kiedy ogląda jakieś sprawy Boskie, ale nigdy nie widziałem go w ekstazie tak długo jak teraz”. Po chwili pociągnął go mocno za płaszcz, co wyglądało tak, jakby go zbudził ze snu.
Wracając do siebie, brat Tomasz powiedział: „Synu, powiem ci w tajemnicy, ale nie waż się mówić o tym nikomu, dopóki będę żył. Zbliża się kres mojego pisania. Bo takie rzeczy widziałem, że wszystko, co napisałem i czego uczyłem, wydaje mi się marne. Toteż ufam Bogu, że kończy się nie tylko moje nauczanie, ale niedługo nastąpi też koniec mojego życia”.